Z księdzem Jarosławem Klimczykiem CRL rozmawia Zdzisław Szproch – wywiad dla gazety Powiatu Strzelecko – Drezdeneckiego

Zdzisław Szproch: Ja pierwszą spowiedź i komunię przeżyłem głęboko. A było to w kościele pw. św. Aleksego w Przedborzu nad Pilicą (dzisiaj woj. łódzkie), w którym fundamenty kościoła pamiętają czasy Kazimierza Wielkiego. A jak mały Jarek przeżył Pierwszą Komunię Świętą?

Ks. Jarosław Klimczyk: Najmocniej pamiętam pierwszą spowiedź. Spowiadałem się u księdza, którego lubiłem, o którym myślałem „mój przyjaciel”. To był ksiądz Jan Węgrzyn. Był duszpasterzem dzieci. To ogromne błogosławieństwo, że mogłem otworzyć się przed kimś, kto wcześniej stworzył ze mną relację. Myślę, że ta moje dziecięca przyjaźń z księdzem, była pomostem do dzisiejszej przyjaźni z Jezusem.

Z.S.: W ambitnej publikacji Danuty Zych „Ludzie pasji. Pasja ludziom”(s. 74) jest informacja o motywach, które skłoniły ucznia LO w Drezdenku do realizacji pasji fotograficznych. Ale jedno zdanie budzi moją wątpliwość: „Unikam sztuki, która jest odbiciem brzydoty i zła”. Unikanie zła to rzecz oczywista, ale z brzydotą już tak nie jest. W literaturze jest kierunek, który nazywa się turpizmem. Bazuje on na szeroko pojętej brzydocie. Poeci tego kierunku uważają (Stanisław Grochowiak, Andrzej Bursa, Rafał Wojaczek), że ludzie, którym Bóg poskąpił urody, też chcą być podziwiani i kochani. Może i o nich należałoby też pomyśleć w czasie robienia zdjęć?

ks. J.K.: Spotkałem w swoim życiu wielu ludzi, ale nigdy nie pomyślałem o żadnym człowieku, że jest brzydki. Jeśli turpiści w spotkaniach z ludźmi myśleli o niektórych, że są brzydcy, to ich problem i to bardzo poważny. Ciarki i przerażenie przechodzą mi po plecach na samą myśl, że można tak widzieć ludzi. We wschodniej kulturze jest takie powiedzenie: „piękny widzi piękno, brzydki widzi brzydotę”. Mówiąc o unikaniu brzydoty w sztuce, miałem na myśli obrazy lub fotografie, które mają wywołać koktajl uczuć wstrętu, obrzydzenia, strachu i które niosą w tym obrazie nienawiść i agresję. Od takiej sztuki trzymam się z daleka. Natomiast, gdy chodzi o fotografowanie ludzi, to szanuję intymność takiej fotografii. Robię zdjęcia tylko bliskim i tylko dla nich. Nie podoba mi się, zachowanie paparazzi. Dlatego fotografie, które pokazuję światu, to tylko przyroda.

Z.S.: Czy fotografowanie pozwalało zatrzymać czas? Zatrzymać jakieś obrazki, chwile?

ks. J.K.: Przy fotografowaniu odpoczywa mój umysł. Kiedy widzę coś pięknego przez soczewkę aparatu, to jestem zaproszony do bycia „tu i teraz”. Przestaję myśleć o tym, co mnie trapi, a z czym przyszedłem ze świata do lasu. Jestem tylko teraz, tylko w teraźniejszości, która jest piękna. Ciemne myśli muszą ustąpić pięknu, chwili, którą fotografuję. Później, gdy wracam to tych zdjęć, wzbudzają się na nowo tamte przyjemne uczucia i zachwyt. Fotografia jest dla mnie terapeutyczna.

Z.S.: Jakie czynniki zadecydowały o tym, że absolwent LO w Drezdenku wstąpił do Zakonu Kanoników Regularnych Laterańskich (CRL) i rozpoczął studia teologiczne w Krakowie?

ks. J.K.: Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa, bo dotyczy pewnego obszaru człowieka, który jest dla niego samego tajemnicą. Moje powołanie jest nawet dla mnie tajemnicą, która objawia mi się już trzydzieści lat. Oczywiście, czynniki ludzkie też były ważne. Z całą pewnością wspomniana już wcześniej moja dziecięca przyjaźń z księdzem Janem Węgrzynem miała duży wpływ na moje dorosłe wybory. Pamiętam jak płakałem za firanką, gdy ksiądz Jan został przeniesiony z Drezdenka do Krakowa. Wtedy chyba pomyślałem po raz pierwszy, że chcę pójść tą drogą, za nim. Drugim takim ważnym elementem tego wyboru było moje pragnienie pomagania ludziom. Może to miałem po mamie pielęgniarce i nauczycielce. Oczywiście mogłem pomagać ludziom na ścieżkach humanistycznych, ale wybrałem ścieżkę duchową, na której odnalazłem Jezusa pomagającego ludziom. I tu zaczyna się obszar tej tajemnicy, która ciągle się mi objawia.

Z.S.: Pierwsze miejsce pracy i pierwsze kazanie, skierowane do wiernych, zapisują się na trwałe w świadomości każdego księdza. Gdzie to miało miejsce?

ks. J.K.: To było w Krakowie, jeszcze na studiach. Miałem na zaliczenie wygłosić kazanie podczas nabożeństwa gorzkich żali. W kościele był tłum ludzie. Głosząc, chciałem powiedzieć, że „lud skazujący Jezusa był rozwścieczony”, ale powiedziałem, że był „rośćwieczony”. Próbowałem poprawić się, ale za każdym razem wychodziło mi „rośćwieczony”. Nerwowo szukałem tego słowa na kartce leżącej przede mną, ale gdy je znalazłem zobaczyłem, że jest napisane „rośćwieczony”. Do dziś mój kolega z Krakowa spotykając mnie, pyta się z szerokim uśmiechem: „Czy nie jesteś dziś „rośćwieczony”.

Z.S.: Bezpowrotnie minęły czasy Emanuela Kanta, który się nie ruszał z Królewca. Ksiądz J. Klimczyk często zmienia miejsca pobytu i charakter pracy. A były to w kolejności:

ks. J.K.: Trudno mi zliczyć, ile razy się przeprowadzałem. To był Kraków, Gietrzwałd, Kraków, Gietrzwałd, Ełk, Kraków, Gietrzwałd, Kraków i Gietrzwałd. W sumie 9 przeprowadzek na 22 lata.

Z.S.: Z czego to wynika?

ks. J.K.: Przeprowadzki wynikają z nowych misji. Na poziomie ludzkim to chodzi o pojawiające się nowe potrzeby duszpasterskie. Na poziomie duchowym, to idę tam, gdzie prowadzi mnie Jezus. Ktoś powiedział, że „horyzont ucznia Jezusa, wyznaczają plecy Mistrza”. Idę tak, żeby widzieć na horyzoncie Jego plecy przed sobą. To stąd wynika ta droga.

Z.S.: Uczył ksiądz religii w Krakowie i na pewno utwierdził się w przekonaniu, że praca pedagoga, to nie jest łatwy kawałek chleba. Czy tak?

ks. J.K.: Uczyłem w szkole podstawowej w Krakowie i to było dla mnie wyzwanie. Na początku wracałem ze szkoły z kwadratową głową. Hałas dawał mi w kość. Nie umiałem dyscyplinować dzieci. Wiedziałem, że nie przekażę im zbyt dużo wiedzy. Postanowiłem nadrobić taką postawą wobec uczniów, aby polubili mnie. Pomyślałem, że jeśli polubią mnie, mówiącego im o przyjaźni z Jezusem, to polubią też Jezusa. I udało się. Potem pracowałem w liceum w Krakowie i to była już piękna przygoda. Bardzo lubiłem tę pracę. Chyba nawet wychodziło mi to. W liceum postawiłem na przyjazne relacje z nauczycielami. Myślę, że te więzi, które tworzyliśmy w gronie nauczycielskim, były ważnym świadectwem Ewangelii dla uczniów.

Z.S.: Organizował ksiądz przez wiele lat kolonie letnie dla biednych dzieci. Miejscem odpoczynku był Rąpin. Miał ksiądz, w związku z tym, bardzo przykre zdarzenie. Proszę rozwinąć ten wątek.

ks. J.K.: Potrzebowałem chwili, żeby przypomnieć sobie o jakie przykre zdarzenie chodzi. I domyślam się, że chodzi o boreliozę. Tak, podczas obozu dostałem od Puszczy Noteckiej pięcioletnią przygodę radzenia sobie z boreliozą. Wtedy bardzo przydała mi się moja ścieżka duchowa. Miałem duże zaufanie do opieki Bożej. Przez te 5 lat czułem głęboki pokój, który pozwalał mi pogodzić się z chorobą i z nowym sposobem życia. Ostatecznie ze szpitala w Ostródzie wyszedłem wyleczony.

Z.S.: Przez 2 lata pracował ksiądz w Prywatnym Ośrodku Terapii Uzależnień w Starych Juchach k. Ełku. Trzeba było, w związku z tym, zdobyć dodatkową wiedzę głównie z dziedzin psychoterapia i psychosomatyka. Gdzie to dokształcanie miało miejsce?

ks. J.K.: Ukończyłem Szkołę Psychoterapii Uzależnień w Warszawie. Równocześnie przez dwa lata pracowałem w ośrodku stacjonarnym w Starych Juchach, a potem w oddziale dziennym w Ełku.

Z.S.: Od wielu lat pełni ksiądz posługę Bogu i wiernym w Sanktuarium Matki Bożej Gietrzwałdzkiej. Z czego wynika świętość tego miejsca?

ks. J.K.: W Gietrzwałdzie dwie dziewczynki otrzymały od Pana Boga łaskę szczególnej modlitwy. Przez prawie trzy miesiące, podczas modlitwy, widziały i słuchały Maryję. Było to w 1877 roku. To wydarzenie uczyniło z Gietrzwałdu miejsce nadziei, modlitwy, nawróceń i uzdrowień dla wielu pielgrzymów. Dziś większość osób trafiających do Gietrzwałdu zakochuje się w tym miejscu, a przez to miejsce w Maryi, a przez Maryję w Jezusie, a przez Jezusa w Ojcu niebieskim. Ja też zakochałem się w tym miejscu.

Z.S.: Często mówi się, że rodzina to fundament społeczeństwa, podstawa. Jak układają się więzi rodzinne Klimczyków?

ks. J.K.: Święty Augustyn, który założył nasz zakon, nauczył mnie, aby o ukochanych ludziach nie mówić publicznie. W swoich „Wyznaniach” opowiada bardzo dużo o sobie i swoim życiu, ale nie zdradza imion dwóch osób: najbliższego przyjaciela i ukochanej kobiety, z którą miał syna Adeodata. Ja też chcę imiona moich najbliższych zostawić dla siebie.

Z.S.: Czy ksiądz płacił już mandat za przekroczenie szybkości, jeżdżąc samochodem od 30 lat?

ks. J.K.: Płaciłem mandaty. Wstydzę się o nich mówić, bo wszystkie były dość śmieszne. Raz przejechałem bez mandatu kilka tysięcy kilometrów autem, a gdy dojechałem na miejsce, przesiadłem się na rower i zapłaciłem słono za brak świateł w rowerze. Innym razem zapłaciłem za brak pasów, gdy jeszcze tylnymi kołami byłem na podwórku. I takich mandatów miałem kilka.

Z.S.: W 2021 roku w Polsce popełniło samobójstwa 5201 osób. Zwiększa się także liczba prób samobójczych podejmowanych przez dzieci i młodzież, w grupie wiekowej 13-18 lat. Jak ksiądz to skomentuje?

ks. J.K.: Czuję ogromny smutek. Bardzo żałuję, że nie uratowaliśmy tych osób.

Z.S.: Każdy z nas jest gdzieś zanurzony w przeszłość. Wszystko, czym jesteśmy, to przeszłość. Czy ksiądz podziela ten pogląd?

ks. J.K.: Wszystko, czym jestem, to teraźniejszość. Prawdą jest jednak, że moja przeszłość jest zapisana we mnie. Jestem świadomy części mojej przeszłości i nad nią mam władzę i kontrolę. Część mojej historii jest w mojej nieświadomości i pracuję nad tym, żeby ją poznać, aby móc nią kierować.

Z.S.: Jest takie chińskie przekleństwo. „Obyś żył w ciekawych czasach”. Odbiera to ksiądz jako przekleństwo? ks. J.K.: Nie wiem, co rozumieją Chińczycy, gdy mówią o ciekawych czasach. Myślę, że to ode mnie zależy, czy teraźniejszość będę przeżywał z zaciekawieniem, czy będę nudził się w niej. Najczęściej wybieram opcję życia z zaciekawieniem, ale czasem chcę też ponudzić się, żeby usłyszeć, co wtedy mówię mi moje myśli i uczucia.

Z.S.: Papież zaleca zwięzłe, krótkie i treściwe kazania. A jakie kazania głosi ksiądz Jarosław Klimczyk?

ks. J.K.: Słyszałem jak ludzie mówili o mnie: „ksiądz mówi krótkie kazania”. Zatem chyba mówię krótkie kazania.

Z.S.: Spędzając urlopy w Drezdenku niemal codziennie, i to przez wiele godzin, przebywa ksiądz na łonie przyrody, która wycisza,relaksuje, uspokaja. Które zakątki przyrody są J. Klimczykowi szczególnie bliskie?

ks. J.K.: Kocham nasz rezerwat „Jezioro Łubówko”. Od 10 lat w każde wakacje tam jestem. Ta dolina obrośnięta bukami przypomina mi sklepienie pięknej katedry. Dobrze mi się tam modlić i czytać książki. Teraz jest jeszcze lepiej, bo nadleśnictwo zrobiło przepiękne ławki. Jestem za nie bardzo wdzięczny.

Z.S.: Zawsze człowiek sobie coś w życiu planuje, o czymś marzy. Szczęście jest nie do dogonienia nigdy, bo…

ks. J.K.: To szeroki temat filozoficzny. Ja nie gonię za szczęściem, ale staram się dokonywać takich wyborów, aby mieć poczucie sensu życia i własnego istnienia. Staram się żyć 24 godzinami, bo na przeszłość już nie mam wpływu, a na przyszłość jeszcze nie. Napominam siebie, gdy zaczynam się martwić o coś w przyszłości i co nie ma związku z dniem dzisiejszym. Ograniczam się tylko do zmartwień związanych z teraźniejszością. A gdy czasem wyniknie z moich wyborów szczęście, to wtedy jestem szczęśliwy.

Z.S.: Czego życzy ksiądz Czytelnikom „Głosu Powiatu” w nadchodzących świętach Bożego Narodzenia i w całym 2023 roku?

ks. J.K.: Życzę takiego spotkania z Jezusem, po którym myśli się o Nim „Mój Jezus”.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Zdzisław Szproch

Za: www.fsd.pl

Udostępnij

Share on facebook
Share on google
Share on twitter
Share on linkedin
Share on pinterest
Share on print
Share on email