Kilka lat temu usłyszałem w wiadomościach informację o trzyletniej dziewczynce, która, będąc w przedszkolu, ubrała na piżamkę bluzę i po cichutku z niego uciekła, gdyż stęskniła się za mamą. Niestety, nie udało jej się do niej dojść, gdyż przechodni ludzie powiadomili policję i później przedszkole miało duże problemy.***Gdy ktoś pyta mnie o najszczęśliwszy dzień mojego życia, to bez wahania odpowiadam: „ucieczka z przedszkola”. Choć było to 44 lata temu, pamiętam ten dzień doskonale. Miałem 4 lata. Byłem udręczony przedszkolnym więzieniem. Siedząc na huśtawce spoglądałem na świat za płotem. Obrzydło mi te kilka hektarów niewoli. Moje serce uciekało za płot, do lasu, nad strumyk, na łąki. Cała moja dusza domagała się wolności. W pewnym momencie, za ogrodzeniem, zauważyłem mojego starszego kolegę, który wracał ze szkoły, wesoło podskakując. Nie wytrzymałem. Zawołałem go do siebie i przedstawiłem mu mój plan wędrówki do lasu. Był widocznie zaciekawiony, ale odpowiedzialnie zapytał, czy już skończyłem zajęcia w przedszkolu i czy wolno mi wyjść. Okłamałem go bez mrugnięcia okiem. Poszliśmy. Pamiętam pachnący sosną las, szum strumyka, ciepło słońca i nieograniczoną wolność. Pamiętam też przyjaźń i dumę. Byłem dumny, że mam tak cudownego przyjaciela na naszej wspaniałej wędrówce. Kochałem cały świat. Zatapiałem się w nim, zlewałem się z całym kosmosem, wielbiłem ogrzewające mnie słońce. Niestety mijały godziny. Późnym popołudniem poinformowałem mojego przyjaciela, że zwyczajnie zwiałem z przedszkola. Postanowiłem wrócić dobrowolnie do mojego więzienia. Zapłaciłem okrutną cenę za moją ucieczkę. Zostałem ukarany. Bólu i cierpienia nie było końca. Jednak nigdy nie żałowałem tej decyzji. To był najszczęśliwszy dzień mojego życia.
(Pierwotnie tekst opublikowany był na stronie VI Liceum w Krakowie)